Zakup mieszkania w Polsce to obecnie jeden z największych życiowych dylematów. Wszystko przez to, że ceny są ogromne, a mieszkania takie sobie. Wzięcie kredytu wynoszącego blisko pół miliona po to, by mieszkać w klitce w centrum miasta, wydaje się zbrodnią przeciwko człowiekowi. Jak się okazuje, może być jeszcze gorzej.

Ciasne, ale własne? Niekoniecznie

W kraju coraz więcej mówi się o kulturze patodeweloperki, czyli wątpliwych dziełach architektury mających na celu napchać kieszenie dewelopera. W ten sposób powstają mieszkania w okropnych warunkach. Problemem jest również wielkość „przestronnych i słonecznych kawalerek”, które często nie przekraczają 20 m kw. Co się okazuje? Takie mieszkania są prawnie zakazane, jednak deweloperzy sprytnie obchodzą ten zakaz. Prawdziwy problem polega na tym, że za tę samowolkę zapłaci nowy właściciel.

Mikroskopijne mieszkanie nazywane często mikroapartamentem (jak to pięknie brzmi, prawda?), może służyć za coś w rodzaju taniego w utrzymaniu mieszkania na czasowy wynajem. W takim mieszkaniu można się nawet zameldować, ale to może skończyć się… eksmisją. Wszystko przez to, że lokale poniżej 25 m kw. nie mogą być legalnie wykorzystywane do celów mieszkaniowych. Nadzór budowlany ma pełne prawo wkroczyć do takiego mieszkania i nakazać właścicielowi wyprowadzkę, gdyż żyje on w warunkach nie do życia. Przynajmniej według prawa.

Dajemy się mamić marketingowcom

Deweloperzy za pomocą sprzedajnych marketingowców wmawiają nam, że mikroapartamenty są czymś super. Kupując takie mieszkanko, odrobinę tylko tańsze niż inne, wpisujemy się w obecnie panujące trendy. Sprytną propagandą próbuje się nas przekonać do życia w coraz gorszych warunkach – tak komentuje sprawę znany działacz społeczny Jan Śpiewak.

Niestety, nasza świadomość nic nie zmieni w tej kwestii. Po pierwsze, urzędnicy raczej nie będą wyrzucać z mieszkania właścicieli, którzy przecież sami wybrali taki los. Problem z brakiem mieszkań i wysokimi ich cenami jest tak duży, że nikt teraz nie ma głowy do walki z wiatrakami.

Drugim problemem jest fakt, że mikromieszkania sprzedają się jak świeże bułeczki. Jedni nabierają się na sprytny marketing, a drudzy doskonale wiedzą, że nie będą w stanie spłacać kredytu większego o te 100 tys. zł różnicy. Wolą oszczędzić i jako tako żyć na swoim. Zapewne liczą na to, że w przyszłości sprzedadzą do malutkie mieszkanie i kupią coś porządniejszego. Tymczasem maleńkie mieszkania rosną jak grzyby po deszczu, powoli przyzwyczajając nas do życia w klatkach.